Pierwsza marchewka

Kategoria: Dzieci, Warzywa i owoce, Zakupy

niewolnoprzerabiać

 Świat oszalał!

marchewkaJeszcze w latach 80-tych XX wieku (ten okres pamiętam z dzieciństwa) niemal każdy porządny obywatel stawał się użytkownikiem ogródka działkowego. To znaczy, że dostawał kawałeczek ziemi, stawiał na nim altankę, a potem, zgodnie ze wskazówkami zawartymi w kultowej książce Działka moje hobby, stawał na głowie, żeby na lichym piaseczku założyć ogródek warzywny. Od wiosny tyrał więc, żeby mu wyrosły jakieś pomidorki, marchewki, kalarepki, nawet ziemniaki. Potem zaprawiało się to na zimę i jadło, bo wiadomo, co stało na półkach sklepowych – nie było alternatywy.

Pomijam fakt, ile w tych warzywach było chemii (choć mój dziadek kombinował z obornikiem), ile spalin i sama nie wiem, czego jeszcze. Grunt, że każdy miał swoją marchewkę. Z czasem ludzie zaczęli jednak tęsknić za luksusem. Warzywniaki pozamieniali w ogrody z równo przyciętą trawą, a marchewka… cóż, nagle okazało się, że jakaś taka brzydka, koślawa, brudna. Dziś każdy, kto robi zakupy w markecie, widzi, co się stało z tym popularnym warzywem. Marchew jest czysta, prosta, równej długości. Jeśli czasem trafi się gdzieś na targowisku brudna, prosto z ziemi, ludzie wcale nie kupują jej chętnie.

Dodajemy warzywa do diety dziecka.

Przyszedł czas, aby wprowadzić do diety bobasa warzywa. Najlepiej nadaje się do tego właśnie marchewka, bo jest zdrowa, smaczna, łatwo ją przerobić na papkę, a przede wszystkim nie uczula. Naczytałam się, jak to przyrządzać, jak podawać, ile podawać, a później ruszyłam do sklepu. Nie, wcale nie po tę mytą marchew. Stanęłam przed półką ze słoiczkami. Od razu wpadł mi w oko napis „Pierwsza marchewka”, produkt firmy Hipp. Już sama nazwa sugeruje, że produkt świetnie nadaje się do rozszerzania diety malucha. Przezornie zaopatrzyłam się w kilka sztuk, otwierając szeroko czy ze zdumienia na widok ceny – ok. 3 zł za słoiczek! Przekonałam się już jednak, że rodzic musi za takie luksusy słono płacić, taki jego smutny los…

karmienie marchewkąW domu na spokojnie przeanalizowałam napis na opakowaniu. Producent zapewnia, że jego wyrób pochodzi z upraw ekologicznych o standardach wyższych niż wymagane prawem Unii Europejskiej. W dodatku składniki to wyłącznie marchew (90%) i woda. Nie ma cukru! Brzmi zachęcająco. Oczywiście moja córka była odmiennego zdania; zaakceptowała nowe jedzenie dopiero po tygodniu.

Taki słoiczek zawiera 125 g przetartych warzyw. Dziecko powinno zjadać około 180 g. Nawet jeśli dodam do tego łyżeczkę oleju i pół łyżeczki kaszki glutenowej, wciąż nie ma wymaganej wagi. Zaczęłam liczyć, że gdybym chciała „żywić córkę słoiczkami”, w skali miesiąca wydałabym na marchewkę ponad 100 zł! Poszłam po rozum do głowy (tak mi się wydawało) i odwiedziłam sklep z żywnością ekologiczną, w którym wcześniej kupiłam kaszkę orkiszową. Za kilogram marchewki zapłaciłam 5 zł. W pierwszej chwili odetchnęłam z ulgą, że to jednak będzie taniej niż słoiczki, ale zaraz pojawiła się refleksja – 5 zł za kilogram najzwyklejszej, brudnej i koślawej marchewki?! Kiedy dziadek uprawiał w ogródku swoje warzywa, podsypywał je obornikiem, tęskniliśmy za czymś lepszym. Po to tylko, żeby po 30 latach za właśnie taką marchew słono płacić, bo jest lepsza. Czy to nie szaleństwo?

Od miesiąca córka wcina marchewkę (z dynią, ziemniakami, brokułami) aż jej się uszy trzęsą. Nie ma żadnej wysypki. Bardzo ładnie się wypróżnia; po „słoiczkach” miała zaparcia. Codziennie gotuję jej świeży obiadek. To, co można kupić w marketach, zostawiam sobie na sytuacje awaryjne. Dziwię się tylko, że tydzień temu zostałam pouczona przez pediatrę, że jednak powinnam podawać córce słoiczki, najlepiej marki Gerber. Bo ich zawartość jest zdrowsza, są pewniejsze, itp. Czy naprawdę musimy robić to, co dyktują nam wielkie koncerny?

 

Wpis nie jest artykułem sponsorowanym, zawiera jedynie własne opinie i przemyślenia autorki.

Podziel się ze znajomymi: Share on Facebook0Share on Google+0Tweet about this on Twitter0Pin on Pinterest0Email this to someone
AP