O gotowych obiadkach.
Nie powiem, całkiem miło mi się pisało o wyższości zupek gotowanych samodzielnie z warzyw eko nad słoiczkami (O warzywach w słoikach i O deserkach owocowych) I choć zdania nie zmieniłam, muszę uderzyć się w pierś i przyznać, że nie taki słoiczek straszny, jak go malują. Tym bardziej, kiedy młoda mama ma nóż na gardle.
Przypalony obiad :(
Zdarzyło się, że nastawiłam obiadek w garnku na parze i oddałam się zabawie z maleństwem. Musiałam wlać do garnka zbyt mało wody lub za mocno odkręcić gaz, nieważne, grunt, że gdy poczułam swąd, obiadu nie dało się już uratować. Ponieważ zbliżała się godzina zero, zostawiłam córkę z babcią i wystrzeliłam jak z procy do najbliższego sklepu. Czyli do bardzo popularnej drogerii. Stanęłam przed półką i mechanicznie sięgnęłam po „Pierwszą marchewkę”, ale zaraz się ocknęłam – to danie było dobre trzy miesiące temu, a co wybrać teraz?
Obiadki Hipp i Gerber
Mimo braku czasu zdecydowałam się poczytać etykiety jeszcze przed zakupami. Wzięłam pod lupę dania obiadowe po 5. miesiącu Hipp. Spodobały mi się składniki: dużo warzyw (większość z upraw ekologicznych), trochę mięsa, olej rzepakowy. Czasem, jako wypełniacz, grysik ryżowy. Co ważne, nie ma w tym kaszki zawierającej gluten, więc jest to bezpieczne dla wszystkich dzieci. Zerknęłam jeszcze na dania po 7. miesiącu. Hmm wśród składników znalazła się sól. I zaniepokoiła mnie obecność kwasów tłuszczowych nasyconych. Zaśmiałam się, gdy trafiłam na obiadki zapakowane dodatkowo w jakiś kartonik. Producent z dumą głosi: każdy składnik jest osobno gotowany na parze, zawiera wyczuwalne cząstki niezbędne do nauki gryzienia! Plus sól! I taka wersja de luxe 15 zł za 2 x 220g! Przecież moja córka je takie frykasy codziennie, bez soli oczywiście. Zdecydowałam się na „Dynię z indykiem” (cena 5,99 zł), składniki proste, bezpieczne, zresztą przypalona zawartość garnka też kiedyś była dynią i indykiem… Z ciekawości jednak zerknęłam na dania Gerbera, tym bardziej, że tuż obok inna młoda mama pakowała do koszyka spore ilości obiadków tego producenta, co chwilę uspokajając dziecko w wózku (uff, na szczęście miało rozpięty kombinezon). Co wyczytałam? Pierwszy z brzegu obiadek po 5. miesiącu, „Delikatne jarzynki z królikiem”. W składzie na drugim miejscu woda, jarzyny ogółem 68%, tylko po co w tym daniu skrobia kukurydziana? I znów zmartwiła mnie obecność kwasów tłuszczowych nasyconych. Szkoda, że małe brzuszki niemal od urodzenia bombardowane są czymś, czego powinni wystrzegać się nawet dorośli. Zauważyłam też danie z indykiem, tym razem w pomidorach, więc zerknęłam również na tę etykietę. 75% warzyw, 16% indyka (nieźle), bez żadnych wypełniaczy, soli, również bez glutenu. Ale z kwasami tłuszczowymi nasyconymi… Poszłam do kasy. Przede mną wcisnęła się wspomniana już młoda mama. Wyłożyła całkiem sporo słoiczków Gerber (zapas oceniłam na około tydzień) i zapłaciła 70zł. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo przypomniałam sobie złotą radę pediatry w przychodni: „niech pani karmi wyłącznie słoiczkami, a najlepiej kupuje Gerber”. Cóż, dobrze mieć możliwość kupienia takiego obiadku w awaryjnej sytuacji i byłabym niesprawiedliwa, gdybym tego nie doceniała.
Wpis nie jest artykułem sponsorowanym, zawiera jedynie własne opinie i przemyślenia autorki.